Pamiętacie tą komedię romantyczną z Maćkiem Zakościelnym i Agnieszką Grochowską? To właśnie po obejrzeniu tego filmu zdecydowałam, że moja córka będzie miała na imię Michalina. Byłam już w dość zaawansowanej ciąży, kiedy dowiedziałam się, że jednak będzie dziewczynka. Janek – imię, z którym zdążyłam się już skleić emocjonalnie, nijak do niej nie pasowało. Trzeba było na szybko wymyślić coś innego. Problem w tym, że wszystkie imiona dla dziewczynek wydawały mi się takie banalne, pospolite, nieciekawe. Pewnie dlatego, że przez większość życia nie lubiłam swojego imienia. Od przedszkola po ostatni rok studiów byłam jedną z wielu Kaś. Jak ja wtedy zazdrościłam wszystkim Kseniom, Polom i Jowitom, tych oryginalnych imion, na które nie wpadło żadne z moich rodziców. Być może ich kreatywność skończyła się osiem lat wcześniej, kiedy na świecie pojawił się mój brat. Później już nie eksperymentowali. Ale wracając do meritum, żadne imię – poza wcześniej wspomnianym Jankiem – nie wywoływało mojego entuzjazmu. Aż do momentu kiedy zobaczyłam na szklanym ekranie tą rezolutną, krnąbrną, niezwykle charakterną i przebojową Michalinę. „Bingo! Nazwiemy ją Michalina” – postanowiłam. Marek na szczęście nie protestował.
Nie wiem czy wierzyć czy nie wierzyć w znaczenie imion, ale kiedy czytam, że kobiety o imieniu Michalina są pewne siebie, niezależne, uparte, pełne wdzięku, towarzyskie, pomocne i ciekawe świata, myślę sobie – wypisz wymaluj moja M. Właśnie taka jest. I chociaż niejednokrotnie ten jej upór i niezależność stanowią źródło mojej rodzicielskiej frustracji, gdzieś w głębi serca przewrotnie czai się radość, bo wiem, że – jakby to powiedziała Magda Mołek – nie da się wodzić za nos, nie da się stawiać do kąta. Od maleńkości wiedziała czego chce i żadne negocjacje nie wchodziły w rachubę. Jeśli wierzyć, że dziedziczymy geny w drugim pokoleniu to Misia dostała w prezencie upór mojej mamy oraz mojego byłego teścia. Mieszanka wybuchowa. Możecie mi wierzyć na słowo.
A swoją drogą to jestem bardzo ciekawa ilu z nas, gdybyśmy tylko mieli szansę wybierać, zdecydowałoby się na imię, które nadali nam nasi rodzice. Ja zawsze marzyłam o tym, żeby być Weroniką, a nie Katarzyną. „Złapał katar Katarzynę, a psik …” Pamiętam, jak kiedyś jeden z kolegów mojego brata (przyznaję – kochałam się we wszystkich jego kumplach) powiedział: „Masz piękne imię. Teraz może tego nie czujesz, ale przyjdzie taki dzień kiedy będziesz wdzięczna swoim rodzicom, że właśnie takie imię dla ciebie wybrali”. Pamiętam co wtedy sobie o nim pomyślałam: „Jesteś diabelnie przystojny, ale nie wiesz co mówisz”. Musiało sporo wody upłynąć, zanim polubiłam tą Kaśkę, Kasię, Kasiulę. Tylko z Katarzyną wciąż mamy jakieś takie chłodne relacje. Ale może to też kiedyś minie.
A jak to jest z Wami? Lubicie swoje imiona?
Ja swojej Magdaleny też nie cierpiałam i nie zaprzyjaźniliśmy się do dziś. Przemianowywalam się w liceum na Lena, Lenka. Na szczęście mialam ksywkę Bobi (jako najmłodsza w klasie – poszlam rok wcześniej do szkoły).
Została Magda i jakoś z nią jest mi dobrze 🙂 Żeby nie było tak cudownie i słodko na drugie mam jak? No zgadnij 🙂 Tak! Katarzyna!
Serio?! Magdalena Katarzyna – brzmi dumnie! 🙂